czwartek, 5 czerwca 2014

MIASTO

   Cisza.
      Cisza, którą niespodziewanie rozdziera przeraźliwe, wilcze wycie - jedna z miejskich bestii daje o sobie znać. Czarny niczym smoła zwierz przemyka między ciemnymi ulicami Miasta. Wije się zwinnie wśród poniszczonych aut, które zamarły z żalu i strachu. Koła stają, silniki milkną - Miasto ożywa.
      Ogromne wieżowce wznoszą się po horyzont, jak gdyby chciały dosięgnąć granatowego nieba. Patrzą tymi swoimi niewzruszonymi oczyma na asfalt, który teraz rozkruszony jest niczym cieniutkie szkło. Obserwują oknami pozbawionymi szyb zło, które bezwstydnie przechadza się martwymi ulicami. Kurz i pył od czasu do czasu unosi się wraz z południowym wiatrem, by za chwilę opaść, pozbawiając Miasto oddechu. Latarnie gasnął, gwiazdy kryją się za burzowymi chmurami, jedynie czas pędzi nadal nie oglądając się za siebie.
      Wilk zatrzymuje się nagle, wrywszy poniszczone pazury w gęste błoto. Rozgląda się niepewnie, zaalarmowany instynktem, który jako jedyny pozostał po jego człowieczej duszy. Ciche warknięcie wydobyło się z gardziela czarnej bestii, żółte kły zabłysły odbijając księżycowy blask. On wie, że Ona tu jest.
      Rusza niespodziewanie, mało co nie wytrącając sobie karku. Gna ile sił w nogach przed siebie, nie ważne gdzie - oby jak najszybciej, oby jak najdalej. Wypada z uliczki niemalże zderzając się z zardzewiałą skrzykną na listy. Plac otoczony ponurymi budynkami tonie w ciszy, zaś go samego przyściela dywan rozkładających się już karcieli i ulotek. Pędzi po papierowej łące usłanej pustymi hasłami o wolności i pokoju.
      Niespodziewanie upada potykając się o coś na kształt ludzkiej miednicy. Po pysku zwierzęcia spływa ciemno-bordowa krew, jednak to nie poddaje się. Potrząsa wyliniałym łbem, po czym znów rzuca się do ucieczki... Kątem oka dostrzega czarną sylwetkę.
      Dyszy ciężko, a z rozdziawionej paszczy kapią gęste nici śliny. Łapy powoli drętwieją, zaś płuca palą żywym ogniem wołając o chwilę wytchnienia. Bestia jednak biegnie dalej, nie chcąc dać się złapać w kościste łapska Śmierci. Zabijała, rozszarpywała, skalpowała - wszystko, aby tylko przetrwać. Nie mogła teraz dać się zabić od tak...
      Już czuje na zadzie świerzbiące zimno, słyszy cichy śmiech, który swą upiornością doprowadza zwierzę do obłędu. Resztką sił i tlącej się nadziei przyśpiesza, gdy dostrzega przed sobą wąską uliczkę, za którą Miasto się kończy.  Lecz gdy już ma zamerdać skołtunionym ogonem ze szczęścia, triumf i euforia nagle znikają, ustępując niememu przerażeniu.
      Azyl jest jedną wielką pustynią kości i gnijących wilczych ciał. Pozbawione głów i kończyn kadłuby, wyliniałe z sierści ochłapy skóry, powykręcane makabrycznie pyski o wywieszonych jęzorach, obskubanych przez szczury - upiorna nekropolia rozciąga się aż po horyzont.
      Nim jednak bestia zdążyła zawyć żałobnie, charknęła krwią po czym bezwładnie niczym kolejna, nic nie znacząca marionetka, stoczyła się u podnóża trupiej sterty...
      Miasto ucichło.